Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pięć sekund dzieliło Kowalczyk od brązowego medalu

Przemysław Franczak (Whistler)
Justyna Kowalczyk pierwszy start w Vancouver ma już za sobą - teraz ma być już tylko lepiej
Justyna Kowalczyk pierwszy start w Vancouver ma już za sobą - teraz ma być już tylko lepiej fot. Marcin Oliva Soto
Nie jestem zawiedziona. W tym biegu chciałam zająć miejsce w pierwszej dziesiątce, a byłam piąta. Mogę więc czuć się usatysfakcjonowana - stwierdziła po starcie na 10 km techniką dowolną Justyna Kowalczyk. Jej kwaśna mina nie współgrała jednak z wypowiadanymi słowami. - Jestem po prostu bardzo zmęczona - tłumaczyła.

Od brązowego medalu Polkę dzieliło pięć sekund. Wygrała Szwedka Charlotte Kalla, przed Estonką Kristiną Smigun-Vaehi i Norweżką Marit Bjoergen.
Baliśmy się lodu na trasie

10 km techniką dowolną to konkurencja, którą Justyna lubi najmniej. Do tego stopnia, że - jak zdradził później jej trener Aleksander Wierietielny - była gotowa się z niej wycofać.

- Zrezygnowalibyśmy, gdyby trasa była za bardzo zlodzona. Start w takich warunkach byłby śmiertelnie niebezpieczny - wyjaśniał.

Decyzja, że Polka wystartuje zapadła podobno dopiero na rozgrzewce.

- Justysia rano przed biegiem bardzo mocno się zdenerwowała. Obudziła się, poszła na poranny rozruch i zobaczyła, że wszystko jest zlodowaciałe. Popłakała się nawet. Później jednak serwismeni zadzwonili, że trasa jest w porządku. Wtedy się uspokoiła i przygotowała do walki - opowiadał Wierietielny.

Dzień przed startem okazało się, że Kowalczyk nie wyruszy na trasę ostatnia, jak by to miało miejsce w zawodach Pucharu Światu. Na prośbę trenerów obawiających się szalonych warunków i nagłych zmian pogody, najlepsze zawodniczki startowały z numerami od 11 do 33. Polka miała ten ostatni, więc i tak mogła kontrolować bieg.

Na starcie pojawiła przed godziną 10. Szła ze sporym plecakiem, do którego przytroczonych było kilka pluszowych osiołków, jej ulubionych maskotek. Obok niej z nartami szedł Estończyk Peep Koidu, jeden z jej serwismenów.

- Justyna bardzo lubi z nim wychodzić na start, bo to niespotykanie spokojny człowiek. Jest też, co istotne, małomówny. O co Justyna go nie zapyta, odpowiada "mhm" albo "tak". Nie udziela jej żadnych rad, bo przed biegiem Justyna tego nie lubi. Mówi jej tylko: biegnij dobrze, bądź pierwsza - opowiadał nam kilka dni temu trener Wierietielny.

Wyglądała na spokojną

Kowalczyk rzeczywiście wyglądała na spokojną i zrelaksowaną. Kilka minut przed startem złapała ją telewizyjna kamera. Szeroko się uśmiechnęła, pomachała. Chwilę potem czekała już na sygnał do biegu. Z podwiniętymi zadziornie rękawami biało-czerwonego kostiumu ruszyła na trasę.

- Założyliśmy, że na początku nie będzie szarżować. Trzeba zacząć spokojnie by coś zostało na koniec - tłumaczył później szkoleniowiec.

Na pierwszych dwustu metrach towarzyszył jej doping polskich kibiców, w górę wystrzeliła też biało-czerwona flaga z napisem "Kasina". To rodzinna miejscowość Justyny. Po chwili polska biegaczka zniknęła za pagórkiem.

Od tego momentu wszystko przestało być jasne. Fatalnie przeprowadzana transmisja i chaotycznie podawane międzyczasy sprawiały, że nikt nie wiedział, jak biegnie Polka i jakie miejsca zajmuje na kolejnych pomiarach czasu. Wiadomo było tylko, że po 1300 metrach jest piąta ze stratą 2,8 sekundy do Kalli.

Zniecierpliwieni dziennikarze i kibice rozglądali się bezradnie dookoła, ale - jak na ironię - jak tylko Justyna miała dobiec do kolejnego punktu pomiarowego, wtedy zmieniał się obraz na telebimie i pokazywano inny fragment trasy. Pewne było tylko jedno: Kalla ani trochę nie słabnie i pruje do mety jak parowóz.

W końcu realizator się ulitował. Siódmy kilometr. Justyna miarowo pracuje, jest trzecia! Niewiele ponad 17 sekund za Szwedką. Może być dobry wynik.

Potem znowu nadeszło kilka minut niepewności. Na metę wpadła Smigun, która ostatnie kilometry przebiegła w szaleńczym tempie, a kilka minut później Bjoergen. Obie wiedziały, że z Kallą nie wygrają i czekały, co zrobi Kowalczyk.

Sylwetka Polki w końcu mignęła za drzewami. - Justyna, Justyna! - zerwał się doping. Jednak kiedy już wjechała na ostatnią prostą stało się jasne, że medalu nie będzie. Przegrała go tylko i aż o pięć sekund.

- Widocznie osłabła na końcu - komentował na gorąco trener Wierietielny. - Na tym siódmym kilometrze starałem się jej podpowiedzieć by wytrzymała, ale zabrakło jej sił. Cóż, będziemy walczyć w następnych dniach.

W środę ma być dużo lepiej

Szkoleniowiec uznał jednak taki początek igrzysk za dobry.

- Ten pierwszy bieg był dla nas najcięższy - mówił. - Czy teraz będzie już z górki? Tego nie wiem, ale mogę zapewnić, że w każdym starcie Justyna da z siebie wszystko. Na pewno się jednak nie uspokajamy. Tutaj nie będzie żadnego łatwego biegu.

O dziwo, zawiedzeni nie byli kibice. - Wcale nie jest tak źle, a złoto będzie następnym razem - nie przejmowała się grupka fanów ze Świdnicy.
Być może na sukces doczekają się jutro. Na środę zaplanowano bowiem sprint stylem klasycznym, a Kowalczyk jest w nim murowaną faworytką do najcenniejszego medalu.

Pozostałe Polki wypadły wczoraj na miarę swoich możliwości. Sylwia Jaśkowiec była 28. (ponad półtorej minut straty do Kalli), Kornelia Marek 39., a Paulina Maciuszek 45.

Porażka Justyny to efekt przemęczenia sezonem?

Co się stało z Justyną we wczorajszym biegu, wie tylko ona i trener Wierietielny. Może spięła się rolą faworytki, może jest przemęczona sezonem, a może popełniono błędy w jej przygotowaniach. Bo to, że nie odbyła treningu wysokogórskiego, który jest naturalnym dopingiem i wzbogaca krew w czerwone ciałka, było ewidentnym błędem. Przyczyn słabszego występu Justyny nie można szukać w taktyce, czy złym rozłożeniu sił. Od początku dystansu traciła sekundy do rywalek, więc co to by była za taktyka? O smarowaniu też trudno się wypowiadać bez odpowiednich testów. Faktem jest, że Kowalczyk przegrała z zawodniczkami, które mają za sobą mniej forsowny sezon. Kalla i Bjoergen odpuściły sporo biegów Pucharu Świata. O Smigun nie mówię, bo ona wraca dopiero po porodzie. A Justyna biegała praktycznie wszystko, opuściła jednie zawody Dusseldorfie. A rzadko którzy zawodnicy zdobywali w jednym sezonie Kryształową Kulę i olimpijskie złoto.

Na temat, jak Justyna spisze się w następnych biegach, prorokować mogą tylko hochsztaplerzy. Ja powiem jedynie, że po tym co widziałem w poniedziałek nie nastawiałbym się szczególnie na sprint. Bardziej na bieg łączony. Co mnie oburzyło we wczorajszej transmisji, to komentatorzy i reporterzy TVP. Sebastian Parfjanowicz przed startem wręczył Kowalczyk złoty medal. Takie stawianie jej przez nas wszystkich na podium też mogło zaszkodzić. Natomiast profesor Szymon Krasicki na wizji oburzał się, że nasze trzy pozostałe biegaczki mają tylko jednego serwismena. Chyba zapomniał, że na igrzyskach w Sapporo w 1972 roku, gdzie był trenerem Polek, rzucił naszym niepełny komplet smarów, by radziły sobie same. Przez co moja żona Weronika zajęła dopiero jedenaste miejsce.

Autor jest wybitnym trenerem biegów narciarskich. Doprowadził Józefa Łuszczka do dwóch medali MŚ

Edward Budny
ekspert narciarski

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto