Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Bycie pierwszą damą to zajęcie honorowe. A honor nie ma ceny". Rozmowa z badaczem protokołu dyplomatycznego

Ryszarda Wojciechowska
Ryszarda Wojciechowska
Dr Janusz Sibora
Dr Janusz Sibora Przemysław Świderski
O kąśliwych słowach Danuty Wałęsy i Jolanty Kwaśniewskiej oraz o proponowanej gratyfikacji dla żony prezydenta mówi dr Janusz Sibora, historyk, badacz dziejów dyplomacji i protokołu dyplomatycznego.

Ryszarda Wojciechowska: Danuta Wałęsa i Jolanta Kwaśniewska w rozmowie z WP skomentowały kąśliwie pomysł wynagrodzenia dla pierwszej damy. Pierwsza o Agacie Kornhasuer -Dudzie powiedziała: "Oj, ta pani jest biedna, ma ośmioro dzieci i niepracującego męża, prawda? No to musi tyle dostawać". A druga stwierdziła, że: "To milcząca pierwsza dama, a milczenie jest złotem".

Dr Janusz Sibora: Myślę, że pomysł gratyfikacji żony prezydenta obie panie zabolał. Obie zresztą mają większe, moralne prawo do wypowiadania się w tej sprawie, niż my. Bo one dotknęły tego w praktyce. I włożyły w bycie pierwszą damą wiele serca, czasu i pracy. Dlatego ich głos jest znaczący. A my powinniśmy się w niego wsłuchiwać.

Ale proponowana niedawno pensja dla żony prezydenta wzbudziła emocje przede wszystkim w społeczeństwie. 18 tysięcy brutto miesięcznie robi wrażenie.

Są dwie płaszczyzny tej sprawy - problem pierwszych dam w świecie i problem żony prezydenta w Polsce. Wolałbym się skupić na tej pierwszej płaszczyźnie. Żona prezydenta nie jest osobą urzędową. Przypomnę, iż wybieramy tylko prezydenta, a nie parę prezydencką. Sporządzone jeszcze w okresie międzywojennym "Przepisy protokolarne, ceremonialne i etykietalne Rzeczypospolitej Polskiej" precyzyjnie opisują obowiązki głowy państwa. Nie straciły one na swej aktualności. Małżonka może - ale nie musi - podejmować się wykonywania części obowiązków etykietalnych.

Co to znaczy?

Że wykonuje wybrane funkcje etykietalne, a swoją działalność może prowadzić, jeśli chce, ale nie musi. Nas jednak ciągle się przekonuje, że za ofiary na ołtarzu ojczyzny należy się pewna gratyfikacja.

A nie należy się?

Odpowiedź nie jest taka prosta. W obecnym modelu pierwszych dam na świecie, żeby już nie cofać się o kilkadziesiąt lat, wiele żon prezydentów, po prostu, nie rezygnuje podczas prezydentury męża ze swojej pracy. Ale są to panie, które nie chcą przerywać swej pracy i rezygnować ze zdobytej już pozycji zawodowej. Najczęściej jest to kariera naukowa, czyli wykłady i badania lub działalność biznesowa. Tak się dzieje w wielu krajach Europy, małżonki prezydentów lub ich towarzyszki życia nie przerywają swojej aktywności zawodowej, natomiast w sytuacjach etykietalnych towarzyszą mężom, podczas oficjalnych wizyt zagranicznych i podczas podejmowania gości. Spójrzmy na Portugalię, Austrię czy Włochy.

Modele sprawowania tej funkcji są jednak różne.

Podoba mi się określenie byłej pierwszej damy, Laury Bush, która powiedziała: "Nie potrafiłabym tych obowiązków wykonywać za pieniądze". Inna pierwsza dama - Hillary Clinton, kiedy odbywała oficjalną podróż do pięciu krajów Azji Południowo-Wschodniej, widząc tam kobiety pracujące niewolniczo przy tkaniu dywanów, powiedziała: "Język milczenia nie jest moim językiem". Czyli określiła też powinności pierwszej damy. Źródłem inspiracji były dla niej słowa ręcznie wydrukowanego wiersza jednej z uczennic ze szkoły w Delhi.

W Polsce nie dyskutujemy o roli i powinnościach pierwszej damy, za to o wynagrodzeniu tak.

Wmawia się społeczeństwu, że "pierwsza dama musi…”. Nie, nie musi. To zajęcie honorowe. Żona prezydenta ma doskonałe warunki w pałacu prezydenckim. Te wszystkie przywileje i zaszczyty są już i tak na barkach podatnika. Kiedy w parlamencie poproszono ostatnio o szczegółowe wyliczenie tych aktywności i kosztów, to kancelaria prezydenta nie potrafiła tego dokładnie rozliczyć. W Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech wszystko musi być przejrzyste i precyzyjne. Także działalność biura pierwszej damy.

A u nas?

My mamy model "milczącej pierwszej damy". Tak postanowiła, a może tak jej zasugerowano. Na początku wszyscy z dużą życzliwością odnosili się do małżonki prezydenta Dudy. Ale szybko zaczęło nas niepokoić to milczenie. Ten brak komunikacji z mediami. Dla kontrastu podam przykład Eleonory Roosevelt, bo na to zasługuje. W latach 30. jako pierwsza dama organizowała cotygodniowe spotkania z dziennikarzami, podczas których poruszała społecznie ważne tematy. Do tego miała własną audycję w radiu.

Nie wyobrażam też sobie, że nasze przedwojenne pierwsze damy - pani Wojciechowska i obie małżonki prezydenta Mościckiego godziły się na jakiekolwiek gratyfikacje. A były to panie bardzo zaangażowane w działalność społeczną. Małżonkę prezydenta Mościckiego było stać na piękne gesty. Przytoczę jeden z nich. Przed Wigilią poszła do ochronki. I zobaczyła, że tam na stole wigilijnym jest bardzo skromnie. Kazała więc potrawy wigilijne przygotowane dla nich, wysłać tym dzieciom. Na pytanie: "Gdzie jest karp?", odparła: "W ochronce".

To są piękne przykłady, ale wróćmy do naszych czasów. Temat wynagradzania pojawił się już za czasów pierwszej damy Jolanty Kwaśniewskiej.

Jolanta Kwaśniewska lubiła cytować wypowiedź Michelle Obamy, że państwo wybierając prezydenta dostaje zawsze dwóch pracowników, w tym jednego bezpłatnie. Rzeczywiście, ona była jedną z tych dam, która sugerowała, że żona prezydenta powinna otrzymywać wynagrodzenie. Obserwowałem z szacunkiem to, co Danuta Wałęsa i Jolanta Kwaśniewska robiły w czasach prezydentury ich mężów. Obie godnie nosiły ciężar obowiązków pierwszej damy. Atutem pani Danuty była zawsze naturalność i skromność, gdy towarzyszyła mężowi w najważniejszych sytuacjach i rozwijała cichą, ale niemałą działalność społeczną. Nie nagłaśniała tego i nigdy nie słyszeliśmy, żeby wspominała o gratyfikacji.

Jolanta Kwaśniewska wybrała inny model.

Bardzo aktywnie działała. Pamiętam, jak kiedyś opowiadała, że w pałacu prezydenckim z córką w łóżku, po nocach, czyta listy od ludzi z prośbą o pomoc. I angażowała się w tę pomoc. Ale była też obecna medialnie, co w dzisiejszych czasach jest ważne. To ona dopiero zbudowała taki wzorzec gospodyni pałacu prezydenckiego, którego drzwi rzeczywiście były otwarte dla wszystkich. Dzielnie ratowała męża z opresji. Umiała też napisać scenariusz na funkcjonowanie w erze “poprezydenckiej”. Nie jest to łatwe. Mimo pewnych potknięć jak udział w reklamie - czego nie pochwalałem - szybko zreflektowała się i powiedziała, że zysk z tego przedsięwzięcia jest przekazany na cel charytatywny.

A w przypadku obecnej pierwszej damy?

Mamy o tyle specyficzną sytuację, że w tym wniosku o wynagrodzeniu nie użyto grzecznościowego określenia "pierwsza dama", tylko "żona prezydenta". Opinię publiczną, myślę, najbardziej zbulwersowało to, że jest to milcząca pierwsza dama.

A może to byłby dobry pomysł, jak sugerują niektórzy politycy, że żona prezydenta powinna otrzymywać taką pensję, jaką dostawała w ostatnim miejscu pracy?

Nadal stoję na stanowisku, że jest to zajęcie honorowe. Honor nie ma ceny. Ale jestem realistą i słyszę te głosy. Może należy rozważyć taki wariant. Obecne propozycje tylko bulwersowałyby opinię publiczną. Ale problem polega na aktywnościach obecnej gospodyni pałacu prezydenckiego. Śledzę je i widzę, że są one politycznie sprofilowane. Drzwi pałacu prezydenckiego nie były dla wszystkich otwarte. Jest tam wyraźne przechylenie kulturowo-ideowo-polityczne.

W stronę obozu, z którego wywodzi się prezydent?

Powiedziałbym raczej, że w stronę instytucji i placówek realizujących prezydencką wizję polskości. Chwała za to, ale nie mogą to być jednocześnie drzwi pałacu zamknięte dla innych, a są.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaworzno.naszemiasto.pl Nasze Miasto