Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rok 2044. Redakcja "Dziennika Zachodniego" szykuje 30-tysięczne wydanie gazety

Redakcja
2044 r. Nad Katowicami górują 200-metrowe wieże Rank Tower Center
2044 r. Nad Katowicami górują 200-metrowe wieże Rank Tower Center fot. rank progres sa
Jest rok 2044. Redakcja „Dziennika Zachodniego” szykuje jubileuszowe, 30-tysięczne wydanie gazety. DZ ma 99 lat

Gdy Michael Jackson wydał swoją piosenkę numer 30 tysięcy, to już nieborak nie żył. Wniosek: „Dziennik Zachodni” jest lepszy od Michaela Jacksona. Bo wydanie 30-tysięcznego numeru świętuje świadomie, w dobrym zdrowiu i niedługo po 99. urodzinach. Hmm... kto? Jaki Michael?

Zostawmy tego zapomnianego artystę czasów kaset magnetofonowych i telewizorów kineskopowych. Po miesiącach, tygodniach, godzinach oczekiwania, nadszedł w końcu upragniony rok 2044, ogłoszony przez Ministerkę Kultury i Agrokultury Narodowym Rokiem Familiady. Teleturniej prowadzony od 2039 roku przez sklonowanego Karola Strasburgera-Kinga (nazywanego też „Królem dowcipu”) obchodzi jubileusz 50-lecia. W wyniku akcji zainicjonwaej przez dziennikarzy DZ, Familiada została wpisana na listę dziedzictwa UNESCO, a pan Karol postanowił zrewanżować się, opowiadając przed programem wyłącznie kawały po śląsku. No to może taka sobie anegdota z ostatniego odcinka: Jeden chłop seblekoł sie i chcioł sie kąpać w Odrze. Naroz zjawio się milicjant i obserwuje go. Jak sie już chłop blank seblek, to milicjant podchodzi bliżej i pado: „Tu nie wolno sie kąpać! ”. „No to po jakiemu mi tego wcześniej nie pedzieli, przecę widzieli, że sie seblekom? ”. „Bo seblekać sie wolno!”. Karol uśmiechnięty, publika klaszcze, goście w skupieniu przygotowują się do odgadywania intencji ankietowanych.

A więc skoro się już na wstępie pośmialiśmy, z pełną i należną powagą przechodzimy do sedna sprawy: 30-tysięcznego wydania „Dziennika Zachodniego”. Szkoda, że państwo jeszcze tego nie widzą. Ale od czego są oczy wyobraźni. Więc otwierajcie szeroko. Z okazji wydania numer 30 tysięcy była uroczystość z udziałem dygnitarzy i artystów, były listy gratulacyjne i życzenia. Ktoś złośliwy zażyczył 99-latkowi lat stu. Prowadzący imprezę Krzysztof Ibisz, który dzień wcześniej skończył okrągłą czterdziestkę (tak twierdzi, choć śledztwo kolorowego tygodnika „Na żywo, a nawet na gorąco” dowiodło, że używa dowodu osobistego swojego wnuczka), obrócił gafę w żart, dodając w życzeniach do „stu” optymistyczne „tysięcy”. Na koniec zagrali Rolling Stonesi. Mick Jagger i Keith Richards mają po 101 lat i nadal grają. I nadal żyją. Nikt nie wie jak, ale to działa.

Skoro o życiu mowa, podczas bisów Stonesi zaśpiewali „Dziennikowi Zachodniemu”: „Niech żyje”. No właśnie, ale jak żyje? Ano dobrze, żeby nie powiedzieć, wyśmienicie. Przede wszystkim, wciąż drukowany jest na papierze, to wersja gazety najbardziej prestiżowa. Ekologów, którzy nie uznają już nawet papieru toaletowego, pragniemy uspokoić. Papier gazetowy jest nim już tylko z nazwy. To syntetyczny materiał, którego wyprodukowanie nie wiąże się nawet z obcięciem jednej gałęzi drogocennych drzew, będących pod ścisłą ochroną od roku 2040.

Przygotowujemy też oczywiście wersję „ekonomiczną” gazety, wyświetlaną na papierze elektronicznym. DZ w takiej formie gwarantuje pełną interaktywność. Jest też trzecia wersja gazety: biznesowa, silnie spersonalizowana. Czytelnicy mają możliwość korzystania z pobierania treści za pomocą systemu zintegrowanego z ludzkim mózgiem na ulicach, w galeriach handlowych, na lotniskach, dworcach, a nawet podczas jazdy samochodem. Dzięki wszechobecnym, gigantycznym multimedialnym billboardom taka gazeta operuje różną formą przekazu – od obrazów, wykresów, trójwymiarowych analiz, przez dźwięki, głos lektora, a nawet stymulacje węchowe. Do tego pełna siatka kontekstów, czyli kojarzenie faktów, tła historycznego, gospodarczego... etc. Na co dzień widzimy sceny jak z „Raportu mniejszości”, gdy bohater grany przez Toma Cruise'a słyszy z ogromnego wyświetlacza: „Johnie Anderton, wygląda pan, jakby miał ochotę na Guinnessa”.

Taka multimedialna gazeta to ulubione źródło informacji nowego pokolenia śląskich cyber-yuppies oraz wszystkich tych, których tradycjonaliści z nutą lekceważenia określają mianem „gadżeciarzy”. To oczywiście wersja najdroższa i najpełniejsza. Tańsza jest wersja papierowa, uboższa o cały multimedialny cyrk, za to najbardziej wyważona i oferująca z morza i dżungli informacji wyselekcjonowane treści. Wbrew pozorom, od ponad dekady duża część naszego społeczeństwa informacyjnego nie zachowuje się jak dziecko pozostawione w sklepie ze słodyczami, wyjadające zewsząd po kawałku ciastka, cukierka albo czekolady. Czytanie tradycyjnej gazety jest modne, tak samo jak kiedyś chodzenie do kina zamiast ściągania na komputer kiepskiej kopii filmu z rosyjskim dubbingiem. Jest też trzecia opcja – najtańsza, na elektronicznym papierze, przeznaczona dla najmniej wybrednego czytelnika. Niektórzy ironizują, że to taki czytelnik, który nie rozumie słowa pisanego, dlatego trzeba wesprzeć go za pomocą filmiku.

Rok 2044 będzie inny niż rok 2011 z jeszcze innych powodów. Justin Bieber też będzie świętował i to abrahama. Z tej okazji wpadnie do Katowic, które od kilku lat są jednym z najmodniejszych punktów na europejskiej mapie „bywania”. W Katowicach wciąż nie ma rynku, a w lokalnych mediach trwa burzliwa debata: czy zburzyć Silesia City Center, czy nie? Możliwe, że do wyburzenia nie dojdzie, bo obrońcy kompleksu budynków handlowych odnaleźli w ich konstrukcji drogocenne kielichy. Ale nowy inwestor, którego pokierowało feng shui chciałby w tym miejscu postawić ekskluzywny klub skata i szkołę nauki gry na akordeonie. W Katowicach postanowił zamrozić się Woody Allen, którego w 2011 roku zauroczyły wnętrza Dezember Palast. Śląscy naukowcy pracują teraz nad odmrożeniem go i wyleczeniem z tajemniczej choroby nazwanej fejsbukofobia, która zmogła go u kresu życiowych możliwości.

Aha, najważniejsza wiadomość – koniec świata nie nadszedł. Euro 2012 się odbyło, Polska wyszła z grupy, Smuda wyszedł na ludzi. Do zobaczenia w 2044.

Quentin Tarantino, żwawy staruszek, nakręcił horror w Kejtowajs

Wiesz, jak w Katowicach mówią na ćwierćfunciaka z serem? – tak zaczyna się nowy film Quentina Tarantino. Doczekaliśmy się. W roku 2040 słynny reżyser trafił na Śląsk, zafascynowany historią Jerzego Gorzelika, nawołującego do autonomii. Po niemal dwóch dekadach twórczego impasu, nakręcił u nas horror z elementami czarnej komedii inspirowany, tak jak kiedyś, kinem klasy B. W 7D. W 2044 film „Godom ci, do dom!” wchodzi na ekrany.

No to jak w Katowicach mówią na ćwierćfunciaka z serem? Żymła z karminadlem i kyjzą. Czemu tak mówią, to wiadomo, bo w Europie jest system metryczny. Nikt nie wie, przeciwnie niż w Stanach Zjednoczonych, co to takiego ćwierćfunciak. Rodowitemu Ślązakowi nic nie powie też hasło: „Royal z serem”. Żymła, karminadel i kyjza. Smacznego.

W 2044 roku Tarantino ma 81 lat. Dla niewtajemniczonych i zamiast wikipedii: reżyser ów zasłynął w czasach, gdy telefony komórkowe przypominały wyglądem
i gabarytami wiertarkę udarową, takimi filmami, jak „Wściekłe psy” i „Pulp Fiction”. Już w XXI wieku stworzył swoje trzecie najważniejsze dzieło – „Bękarty wojny”. Hitler i jego czereda smażą się w nim w kinie prowadzonym przez Żydówkę. Ale urwał! Ale potem? Zamiast kolejnych dzieł, kryzys, pustka, nicość. Tarantino po inspiracje ruszył do Europy. W hotelu w południowej Portugalii poznał Jorga, na którego w okolicach Lagos i Faro mówili „Żorż”. Matka natomiast nazywała go Jorgusiem, bo pochodziła z Rudy Śląskiej. No i ten pół-Ślązak, pół-Cristiano Ronaldo, stojąc za barem i dopełniając kolejny kieliszek porto znudzonemu Quentinowi, opowiedział mu o krainie, o której opowiadała mu matka. Następnego dnia Quentin kupował bilet do Kejto-wajs, jak mówił o Katowicach. Podobno początkowo żartował, że na Śląsku bez filmu jest jak w filmie: „My mieliśmy Miami vice. A tu? Kato-vice, Gli-vice, Mysło-vice”.

Film powstał. Szczegółów zdradzić nie możemy, ale tak w skrócie: w jednej z działających wciąż na terenie Śląska kopalń górnicy dokopują się do tajemniczego minerału. Wkrótce potem pod ziemią wybucha krwawy bunt, w klaustrofobicznych wnętrzach wyrobisk dochodzi do scen o jakich Gustawowi Morcinkowi się nie śniło. Informacje szybko przedostają się na powierzchnię, gdzie zaskoczone kierownictwo kopalni obiecuje podwyżki związkowcom, sądząc, że to zorganizowana akcja w przededniu wizyty na Śląsku premiera rządu RP. Związkowcy z dobrymi wieściami zjeżdżają na dół, nieświadomi sytuacji wśród górników. Kto znajdzie się na szoli jadącej do góry? Jaką rolę w całej sprawie odgrywa nieznany minerał? Jaką odegra żymła z karminadlem i kyjzą? To wszystko obejrzycie w najnowszym dziele pana Quentina. Nawiązując do pewnego słynnego cytatu z „Pulp Fiction”, można rzec z pełną odpowiedzialnością: Tarantino wraca i to wraca w wielkim stylu. A wszystko to na śląskiej ziemi. A właściwie głęboko w niej. „Godom ci, do dom!” – to trzeba obejrzeć.

Na koniec słowo o technologii. Film w 7D? Widz odbiera film wszystkimi zmysłami, łącznie z dotykiem i węchem. Gdy przed nim tryska woda, albo, za przeproszeniem, krew, to i widz może zostać ochlapany. Powiadają, że niezwykłe przeżycie. No to widzimy się na premierze.

Na superprezydenta Katowic i Metropolii w latach 2044-48 wybrano...

Nie zrobię nowego rynku w Katowicach – te słowa wypowiedziane z charakterystycznym metalicznym echem praktycznie rozstrzygnęły wybory. Debata, którą tylko na gigantycznym hologramie ustawionym przed Spodkiem śledziło kilkadziesiąt tysięcy ludzi, była skończona. Przez aleję Korfantego, niczym meksykańska fala na stadionie, przetoczyło się ciężkie westchnienie tłumu. Po chwili katowiczanie wstrzymali oddech, w oczekiwaniu na konkluzję. „Nie zrobię nowego rynku w Katowicach. To niemożliwe
i nieopłacalne”.

Wśród śledzących debatę byli i tacy, którzy pamiętali, jak ponad pół wieku wcześniej swoje szanse na prezydenturę w kraju pogrzebał w telewizyjnej debacie Lech Wałęsa. Walkę na argumenty z Aleksandrem Kwaśniewskim przegrał propozycją „podania nogi” oraz skargą na konkurenta „który nie zdobył się na be, na me, ani kukuryku”. Paralela nad wyraz trafna, nawet jeśli realia diametralnie różne.

Tu w Katowicach rozstrzygały się losy stanowiska prezydenta Metropolii, której miasto to było stolicą, najludniejszym i najbogatszym ośrodkiem. Wybory 2044 roku były wyjątkowe, bowiem po raz pierwszy w historii ludzkości, naprzeciw człowieka w takich okolicznościach stanęła sztuczna inteligencja. „Człowiek kontra maszyna” – pisały o tym wydarzeniu światowe media, zafascynowane, ale i zaniepokojone możliwymi skutkami tego pionierskiego eksperymentu. „Na Śląsku mózg elektronowy będzie rządził mózgami ludzi. W przypadku tych, którzy zagłosują na sztuczną inteligencję, śląskość mogą być zakamuflowaną opcją komputerową” – grzmiała część polskich polityków. Wróćmy do sedna. W wyborach 2044 o reelekcję walczył Uszok Piotr, niespełna 90-letni matuzalem śląskiego samorządu. Człowiek, któremu w polityce na tym szczeblu udało się niemal wszystko. Po drugiej stronie stanął Alojz, sztuczna inteligencja, coś więcej niż komputer, nazywany najdoskonalszym dziełem człowieka. Alojz w ułamku sekundy potrafił przetworzyć setki danych, analiz, prognoz i podać optymalne rozwiązanie danego problemu. Nie potrzebował armii urzędników, nie potrzebował zastępców, a jedynie zintegrowane z systemem punkty obsługi petentów. Wirtualne punkty, oczywiście, działające przez całą dobę. Alojz nie angażował się w polityczne spory, nie musiał umacniać swojej pozycji za pomocą politycznych intryg, właściwie w ogóle nie zajmował się polityką. Działał. Pracowicie, sumiennie, racjonalnie. Aha, i zawsze mówił prawdę. To go zgubiło.

Uszok Piotr wiedział, że wiele obiecywać nie musi, bo jeszcze więcej za nim przemawia. Słusznie. Niemniej polityka zbudowana na tezach nie tyle wymyślonych, co usystematyzowanych przez Machiavellego pozostaje taka sama w swej istocie od stuleci. Więc czym byłaby kampania bez obietnic wyborczych? Co obiecał kandydat walczący o reelekcję? Między innymi, przebudowę rynku w Katowicach. Alojz, co sam podkreślał, nie obiecywał, tylko zapewniał m.in. zmniejszenie o 95 proc. wydatków na administrację i promocję, radykalne usprawnienie całego zarządzania Metropolią oraz budowę metra. Kulminacyjnym punktem całej kampanii była debata z udziałem obu kandydatów godna pojedynku szachowego Garri Kimowicza Kasparowa z komputerem. W gruncie rzeczy, lepszą analogią byłby filmowy mecz bokserski, w którym Rocky Balboa mierzy się z Ivanem Drago. W trakcie debaty Alojz kilkakrotnie bezlitośnie punktuje Uszoka, wylicza jego potknięcia od czasów, w których pozwolił na wyburzenie arcydzieła światowej architektury brutalistycznej, kie-licho-kształtnego dworca kolejowego. Wytyka słabe punkty wizji Uszoka, dobija go eleganckim, choć złośliwymi ripostami. Walka o prezydenturę jest rozstrzygnięta.

Zostaje ostatnia runda. Kandydaci zadają sobie po jednym pytaniu. Uszok pyta o to, co zamierza zrobić z rynkiem w Katowicach. Alojz, który jak nadmieniłem wcześniej, był zdolny jedynie do mówienia prawdy, odpowiada: „Nie zrobię nowego rynku w Katowicach. To niemożliwe i nieopłacalne”.

Jeden cios, nokaut w 15. rundzie. Jak w „Rocky’m”. Ludzie chcą chociaż mieć nadzieję. Uszok Piotr wygrywa debatę i wybory. Znów jest prezydentem Metropolii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Rok 2044. Redakcja "Dziennika Zachodniego" szykuje 30-tysięczne wydanie gazety - śląskie Nasze Miasto

Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto