Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krystian Burda w Silesii projektował PRL

Aleksander Król
Krystian Burda.
Krystian Burda. fot. arc
Spod jego ręki wychodziły projekty emaliowanych garnków i elewacji budynków w całej Polsce. Piękne garnki przetrwały jeszcze w wielu domach, ale resztę dzieł Krystiana Burdy zniszczono. O projektancie z rybnickiej huty Silesia - pisze Aleksander Król.

To było w latach 80. - wpadłem na pomysł, by umieszczać na garnkach cytaty z Księgi Przysłów Polskich. I daliśmy hasło: "Wiem, co jem". Ale się wówczas działo. Zaraz zostałem wezwany na dywanik do partii. Natychmiast wstrzymano produkcję. Odebrano to jako prowokację. Przecież w tamtych czasach nie było czego włożyć do garnka - wspomina Krystian Burda, artysta i wieloletni projektant wzornictwa przemysłowego w nieistniejącej już hucie Silesia w Rybniku.

Emaliowane garnki, brytfanny, rondelki z niewielką pieczątką z wizerunkiem koziołka (znak firmowy "Silesii" od czasu jej założenia, czyli 1753 roku), który zwykle znajdował się na ich spodzie, do dnia dzisiejszego znajdują się w wielu domach Śląska i całego kraju. Pięknie zdobione w kwiaty, koguciki czy szlaczki - znów wracają do łask. Duszę tchnął w nie właśnie Krystian Burda, 75-letni mieszkaniec Rydułtów.

- Ile było wzorów? Setki, trudno policzyć, zmieniały się na bieżąco. Projektowało się różne komplety. W latach 60. prowadziliśmy ankiety na temat tego, jak powinien wyglądać komplet garnków dla dwu- i czteroosobowej rodziny. Ankietę opublikowała ogólnopolska gazeta "Kobieta i życie" - gospodynie dzieliły się swoimi uwagami. Na tej podstawie robiliśmy garnki - wspomina Krystian Burda.

W PRL-u pytanie obywatela o zdanie, a co więcej, branie tego pod uwagę, było raczej rzadkością.

- W tamtych czasach nie tylko u nas, ale też w zachodniej Europie naśmiewano się z Amerykanów, ich skrzydlatych kadilaków. Tymczasem tam rynek nastawiony był już na klienta, który decydował o wszystkim. U nas socjalizm chciał decydować, wszystko kontrolować - dodaje Krystian Burda.

Ale jak sam przyznaje, nie powinniśmy mieć kompleksów. Przynajmniej jeśli chodzi o sztukę. - Dziś w Stanach Zjednoczonych projektowane są parki zieleni inspirowane muzyką Bacha. Wyprzedziliśmy ich o pół wieku - mówi Burda, który powinien raczej zastosować inną formę - zamiast liczby mnogiej powiedzieć - "wyprzedziłem".

To jego praca dyplomowa z 1961 roku (ukończył studia na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie), której tematem był pomnik upamiętniający twórczość Fryderyka Chopina, wprawiła w osłupienie "jankesów".

Zaprojektowany przez niego pomnik nigdy nie powstał. W socjalistycznej Polsce realizacja jego wizji była nie do pomyślenia. Zamiast wierzby i postaci z niebanalną fryzurą, Burda zaprojektował monumentalny pomnik składający się z prostych form geometrycznych inspirowanych budową fortepianu, umieszczonych w równomiernych odstępach na dystansie 10 kilometrów. Widz oglądający pomnik zza szyb jadącego samochodu, miałby wrażenie, że olbrzymie klawisze naprawdę się ruszają i grają!

- Po co wychodzić na plac, by oglądać bryłę. Tak było setki lat. Czy nie lepiej podziwiać pomnik jadąc autobusem do Żelazowej Woli, w której urodził się Chopin? - pyta autor, który wyznaczył nawet szybkość z jaką należało pokonać trasę z Warszawy do Żelazowej Woli, by efekt był jak najlepszy - 60 kilometrów na godzinę (gdyby dziś chciano zrealizować jego projekt, geometryczne bryły ze względu na osiągi współczesnych aut należałoby ustawić raczej w większych odległościach od siebie). Burda wspomina, że na uczelni nie chcieli przyznać mu za to dyplomu, dlatego zamiast pomnika na obronie pokazał nakręcony przez siebie film. Czarno-biały, rytmiczny obraz robi wrażenie. Wszystko tam gra - kroki przechodnia, drzewa podziwiane przez okna samochodu i gigantyczne klawisze, które nigdy nie powstały (teraz o ten film stara się Muzeum Sztuki Współczesnej w Warszawie).

- Szymon Bojko (polski historyk i krytyk sztuki - przyp.) pokazał mój film w USA. Amerykanie spadli z krzeseł. Nie mogli zrozumieć, jak w socjalistycznej Polsce można myśleć takimi kategoriami - mówi Burda. Rydułtowianin dostał upragniony dyplom, ale jak sam mówi, popalił sobie w stolicy mosty. Wrócił na Śląsk, gdzie będąc pracownikiem "Silesii" projektował PRL. Nie tylko garnki i wielkie okrągłe patery z okazji kolejnego zjazdu partii czy jubileuszu jakiegoś śląskiego zakładu pracy - takich pater przez lata wyprodukowano w "Silesii" ponad 3 tysiące.

W 1970 roku Burda jako pierwszy w Polsce opracował i zastosował technologię malarstwa na blasze emaliowanej do architektury. - Sporo budynków ozdobiliśmy w ten sposób, między innymi należący do kopalni basen w Rydułtowach. Nic nie zostało - przebudowali go na dom kultury. W Muzeum Sztuki Współczesnej nie mogą uwierzyć, że zniszczono w ten sposób kawał historii. Ale kto miał bronić tych blaszanych emaliowanych płytek z rybkami, prezydent? - pyta Burda, nie czekając na odpowiedź. Na szczęście zrobił też fotografię zaprojektowanej przez siebie elewacji domu handlowego Diamet w Wodzisławiu Śląskim. Niezwykłe, przepiękne dzieło sztuki z emalii pokrył po latach jakiś szary tynk. - Obiekt przejęła Dywyta i nie chciała takiej elewacji - mówi Krystian Burda.

Mimo że zaprojektował wiele takich elewacji w całej Polsce - m.in. w ośrodku wczasowym "Silesii" w Sąpłatach na Mazurach, prawdopodobnie żadna z nich się nie ostała. - Być może coś ocalało w Czechach. Pamiętam, że robiłem budynek dla firmy produkującej agregaty chłodnicze w miejscowości Czeladzice. Przyjechał jakiś dyrektor i spodobały mu się nasze elewacje. Powiedział - "umelec" (z czeskiego artysta) to zrobi - wspomina Burda.

Zresztą takich, co to mówili "Burda to zrobi" było więcej. - Kiedyś do naszej "Silesii" przyjechali jacyś z Warszawy, którzy chcieli, żeby zrobić im w emalii metro. Dostali stypendium od Jaruzelskiego i jeździli po Europie zwiedzając metra. A ponieważ większość miała emalię, chcieli, byśmy też im to zrobili. Ale u nas w "Silesii" nie było warunków, by wypalać wielkie, dwumetrowe płyty, u nas robiło się takie o wymiarach 30 na 50 centymetrów. Warszawiacy nie dawali za wygraną. Powiedzieli, że byli na Zachodzie, gdzie widzieli, jak w małych szopkach robią takie rzeczy, a tu taka wielka huta... Odpowiedziałem im, że to huta socjalistyczna - dodaje.

Mężczyzna ubolewa nie tylko nad tym, że upadła huta, w której pracował do 1993 roku, ale także nad tym, że nic nie zostało z muzeum "Silesii", które tworzył. - Zdeptali własną kulturę przemysłową. Nic nie zostało z najstarszej huty w regionie, która pierwsza w Europie robiła emalię przemysłową - mówi Krystian Burda.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto