Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wejście smoka w Jaworznie

Anna Zielonka
Otwarcie chińskiego centrum odbyło się z wielką pompą. Uwagę gości przyciągnęła mała córeczka wiceprezesa firmy
Otwarcie chińskiego centrum odbyło się z wielką pompą. Uwagę gości przyciągnęła mała córeczka wiceprezesa firmy Fot. Lucyna Nenow
Na Jeleń, dzielnicę Jaworzna, już teraz mówi się Chinatown. Wkrótce zamieszka tam prawie 500 Chińczyków. Po nich przyjadą następni. Tutejsi mieszkańcy już zaczynają się uczyć chińskiego. Dla jednych i drugich to szansa na lepsze życie.

Czeka nas podobna inwazja do tej, którą zgotowali nam Wietnamczycy i Romowie. Tylko tym razem na nasz kraj najeżdżają Chińczycy - mówi Helena Makowska z Jaworzna, przyglądając się egzotycznym przybyszom. W Jeleniu, dzielnicy miasta, już teraz osiedliło się stu Chińczyków. W najbliższych dniach dojedzie kolejnych stu, a potem następne setki. Pani Helena wraz z rodziną, podobnie jak inni mieszkańcy Jaworzna, coraz uważniej przygląda się budowie chińskiego imperium, jakim jest centrum handlu hurtowego, które powstaje na południowych obrzeżach miasta. Jedni na Chińczyków patrzą z niepokojem. Inni są dobrej myśli, że sąsiedztwo im się opłaci, bo chińska kultura bardzo im się podoba, choć póki co bariera językowa oddziela ich od siebie niczym chiński mur.

- Ale dzięki nim i dla nas będą nowe miejsca pracy. Kiedyś się poznamy. Czuję, że z Chińczykami warto się zaprzyjaźnić - dodaje pani Helena.

"Dąb Dąb" i "Łęg Łęg"

Do tej pory Jeleń był zapomnianym miejscem. Nic się tu nie działo, żyło się cicho i spokojnie. Na tutejszych mówiło się "jelenioki", a południową dzielnicę Jaworzna od zawsze nazywano Jeleń City. Oczywiście to taki żart, ale niektórzy się o to obrażali. Ale cóż zrobić, skoro dla mieszkańców śródmieścia, Jeleń, choć jest miejską dzielnicą, zawsze uważany był za wieś na końcu świata.

Czasy się jednak zmieniły i wielki świat trafił nawet do Jelenia. Od momentu, gdy na obrzeżach dzielnicy powstało ogromne centrum chińskiego handlu hurtowego, Jeleń zmienił nazwę. Teraz jaworznianie nazywają go... Chinatown.

- Jeleń dzieli się na Jeleń Dąb i Jeleń Łęg. Żartownisie ze śródmieścia nadali naszej dzielnicy chińskie brzmienie. Teraz Jeleń nazywają "Dąb Dąb" albo "Łęg Łęg" - denerwują się mieszkańcy Jelenia, ale szybko starają się przystosować do nowych warunków. Niektórzy do chińskiego sąsiedztwa podchodzą nie tylko z humorem, ale i praktycznie. Sklepikarze już wystawili w witrynach i przy ladach tabliczki z chińskimi napisami. W Delikatesach Centrum pojawiła się nawet, napisana w dialekcie mandaryńskim, informacja, że: "Osobom poniżej 18. roku życia alkoholu nie sprzedaje się". Wszystko dlatego, że sprzedawcy nie umieli wytłumaczyć młodym Chińczykom, że alkohol sprzedają tylko po okazaniu dowodu osobistego. - Trudno rozpoznać, czy są pełnoletni, czy nie - mówi Krystyna Giełdoń, kierowniczka marketu. To u niej najczęściej Chińczycy robią zakupy. - Lubią Heinekena i ostre sosy, a poza tym kości pod zupę - przyznaje.

Humtun w rosole

Do Jaworzna Chińczycy przyjeżdżają, by robić biznes na wielką skalę. Handlują ubraniami, butami, pamiątkami...

Chińskie centrum odwiedzamy kilka dni po otwarciu. Z samego rana. Normalnie we wtorki Chińczycy mają wolne. Tym razem jednak uwijają się w swoich boksach, malują, tynkują, układają towar - nie wszyscy zdążyli przed oficjalnym otwarciem. Ustawiają manekiny, sprzątają hale, konstruują sklepowe lady i regały. By przyspieszyć pracę, po pasażach jeżdżą na hulajnogach.

Li Xin Yu na swój biznes wynajęła aż pięć boksów.

- Mam już jeden sklep pod Warszawą. Tam mieszka mój mąż. Ja postanowiłam przenieść się tutaj i rozkręcić interes w Jaworznie - w języku chińskim mówi do nas handlarka. Tłumaczy Zheng Kun, dwudziestoczterolatek rodem z Pekinu, który 3 lata temu przyjechał do Polski studiować materiałoznawstwo na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Polskiego uczył się już nad Wisłą. Teraz w wakacje dorabia jako tłumacz. Pani Li Xin Yu dopiero poznaje nasze słowa. Na południe Polski przyjechała z siostrą. Liczy, że do Jaworzna ściągnie całą rodzinę. Wcześniej mieszkała we Włoszech. W Po lsce przebywa od czterech lat. W Jaworznie jest od miesiąca. Nie chce zbyt długo rozmawiać, bo w swoim sklepie ma jeszcze mnóstwo pracy. Następnego dnia pojawią się klienci.

W kantynie dla pracowników Jianmin Ye przyszedł na prawdziwy chiński obiad. Szef kuchni, też Chińczyk, serwuje humtun, czyli małe pierożki w rosole, zupę z makaronem i owocami morza, zupę z ciastem ryżowym... Pan Ye jest u siebie. To jego hala. Jest wiceprezesem spółki SCC. Do Polski przyjechał z żoną i córką. Mała Xia Yao ma dwa latka i jest oczkiem w głowie wszystkich jego pracowników.

- Słodka dziewczynka, ale czasami niegrzeczna jak diabli. Wszędzie jej pełno - śmieją się Chińczycy.

Wcześniej państwo Ye mieszkali przez kilka lat w Bośni, gdzie też handlowali. W końcu razem z dziewięcioma wspólnikami założyli SCC. Jaworzno wybrali ze względu na lokalizację. - Nasza firma przeprowadziła specjalne badania rynku. Okazało się, że Jaworzno jest najlepiej położonym miastem w regionie - mówi Jianmin Ye.

Blisko hali są dwa węzły autostradowe. Miasto leży na styku dwóch województw. Blisko jest zarówno do Katowic, jak i do Krakowa. Gorzej sprawa ma się z mieszkaniami. Zanim Jianmin Ye do Jaworzna sprowadził rodzinę, najpierw dzielił mieszkanie z kilkoma chińskimi kolegami. Jaworzno nie było przygotowane do tego, aby ktoś wynajmował tu lokale.

- Nie było łatwo coś znaleźć. Po pierwsze dlatego, że niewielu mieszkańców ma warunki do tego, aby wynajmować komuś przynajmniej pokój. Po drugie dużym problemem są bariery językowe. W końcu się jednak udało. Wynajmujemy mały domek w Jeleniu. Mamy spokojnych sąsiadów. Ludzie są tu życzliwi - mówi Chińczyk. W Jaworznie zamierza osiąść na stałe. Mała Xia Yao, gdy skończy sześć lat, pójdzie do polskiej szkoły. Już niedługo zacznie też uczyć się polskiego. Na razie mówi tylko po chińsku.

- W przyszłości trzeba będzie pozyskać dla nich nowe mieszkania, bo do Jaworzna przyjedzie z Chin bardzo dużo rodzin - mówi prezydent miasta Paweł Silbert. To dlatego, jak twierdzi, w okolicy już wkrótce powstanie też prawdziwa chińska restauracja, gdzie i Chińczycy, i Polacy będą mogli dobrze zjeść.

Majątek za herbatę

Chińczycy mieszkają w różnych częściach miasta, ale najwięcej jest ich w Jeleniu. Dla jednych nasz język jest trudny do nauczenia się. Inni nie mają na to czasu.

- Na razie najważniejsze jest rozkręcenie interesu. Pracujemy nawet w weekendy. Tylko w wolne wtorki mamy czas na załatwienie spraw osobistych czy urzędowych - mówi Song Yaoxian. Mieszka w Podłężu. Dwupokojowe mieszkanie na piętrze wynajmuje od Polaka. Urządził się na modłę europejską. Nie ma tu chińskich znaków ani symboli. Mieszkanie jest skromne, ale czyste i dobrze utrzymane. Tylko z chińskiego jedzenia nie zrezygnował. Gości częstuje chińskimi pierogami własnej roboty. Są z mięsem i kapustą. O dziwo, smakują prawie tak samo jak nasze. Tylko na okrasę podaje się do nich sos sojowy i, naturalnie, je się pałeczkami. W prawdziwym chińskim domu nie może też zabraknąć najprawdziwszej zielonej herbaty. Doskonale zaparzona w specjalnym czajniczku i podana w małych chińskich porcelanowych czarkach, smakuje wybornie.

- Pół kilograma tej herbaty kosztuje w Polsce aż tysiąc złotych - wyjaśnia Chińczyk.

Polskie potrawy też mu smakują. Choć najczęściej obcokrajowcy wypowiadają się o nich ze wstrętem, on wprost zajada się naszymi flaczkami. Chwali też kluski śląskie. W Polsce podoba mu się też... świeże powietrze. Mówi, że tu jest o wiele lepszy klimat. Nie ma smogu, który jest w Chinach. Gorzej jest w zimie. Chińczycy nie są przyzwyczajeni do mrozów.

- Na pogodę może czasem się złoszczę, ale na pewno nie narzekam na sąsiadów. Tutejsi mieszkańcy są spokojni i życzliwi. Nie wchodzimy sobie w drogę - mówi Chińczyk. Polacy przyznają mu rację. Od początku nie było żadnych problemów. Mówią sobie dzień dobry, pozdrawiają się na ulicy. Żałują, że na tym koniec. - My nie znamy chińskiego, oni polskiego. Ale to nic nie szkodzi. Biznes założyli. Polacy będą mieli gdzie pracować, z czasem może się też jakoś dogadamy - mówią Stanisław i Kazimiera Helbinowie.

Katarzyna Pleś dodaje: - Chińskie dzieci są bardzo grzeczne. Kiedy przechodzą ulicą, pozdrawiają nas po swojemu i machamy do siebie.

Nie wszyscy są jednak zadowoleni z chińskiego sąsiedztwa. Niektórzy uważają, że zalew miasta przez obcokrajowców to nic dobrego, tylko same problemy. Pani, która to mówi, nie chce jednak podać swojego nazwiska. - Wolę się nie wychylać, bo nigdy nic nie wiadomo - dodaje. Dla małej Xia Yao, którą często widuje, ma jednak zawsze coś dobrego. Teraz przez balkon zrzuca jej czekoladę.

-"Xiexie!" - woła do niej mała po chińsku, co w jej języku znaczy dziękuję.

- Nie ma za co - odpowiada kobieta, ciesząc się, że dziewczynce prezent bardzo smakuje. Może kiedyś, gdy lepiej się poznają, odpowie jej "Buxie".

Zgoda tylko na hurt

Pracę w chińskim centrum dostało już 30 Polaków. Wszyscy musieli skończyć specjalny kurs języka chińskiego.

- Pracuję w dziale obuwniczym - mówi Katarzyna Bartor z Jaworzna, która trafiła tu za pośrednictwem Powiatowego Urzędu Pracy. Przeszła specjalne szkolenie handlowe, w tym szybki kurs języka chińskiego. Podobnie jak jej koleżanka Paulina Siewior.

- Umiem same podstawy. Z pracodawcami rozmawiam trochę po polsku, a trochę po chińsku - dodaje. Nieocenioną pomocą dla wszystkich jest Tingting Liu. W Polsce mieszka od dziecka, dlatego język polski zna jak swój własny. To dzięki niej Polacy i Chińczycy mogą się ze sobą dogadać. Jest tu główną tłumaczką. Z szefami uczestniczy w podpisywaniu różnych umów, wyjeżdża na konferencje, pomaga polskim kupcom w kontaktach z chińskimi właścicielami hali.

- Służę pomocą na każdym kroku - mówi pani Tingting. - Mieszkańcy Jaworzna jeszcze się za nami oglądają na ulicy, ale ogólnie przyjmują nas życzliwie. Ostatnio byliśmy na imprezie w centrum miasta. Bawiliśmy się z Polakami. Było bardzo wesoło - dodaje Tingting Liu.

Krzyżyk na szczęście

Tymczasem biznes powoli się rozkręca. Chińczycy sprzedają tylko hurtowo, bo nie dostali pozwolenia na handel detaliczny. Powód? Lokalne władze boją się, że chińskie produkty wygryzą polskich sklepikarzy. Chińczykom to specjalnie nie przeszkadza. I tak mają w planach rozbudowanie biznesu. A wolny rynek rządzi się swoimi prawami. Na działce obok zbudują kolejną ogromną halę z tysiącem boksów. Powstanie hotel dla klientów, chińska restauracja, którą już teraz chwali się prezydent miasta, miejsca parkingowe. A potem dotrą tu chińskie banki i wielkie centrum logistyczne. Prawdziwe wejście chińskiego smoka.

Pierwszy zgrzyt kulturowy już się jednak pojawił. Podczas otwarcia centrum Chińczycy rozdawali drobne upominki. W czerwonych pudełeczkach Polacy znaleźli... podświetlane krzyżyki. Brali prezenty z takim zapałem, że prawie się pozabijali. - Absolutnie nie mieliśmy złych zamiarów. Chodzi o to, że w Chinach przy większych imprezach zawsze rozdajemy drobne upominki, na przykład figurki małego Buddy. A skoro w Polsce jest inna religia, pomyśleliśmy, że krzyżyk to najlepszy upominek. To na szczęście - mówi Jianmin Ye.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jaworzno.naszemiasto.pl Nasze Miasto